wtorek, 1 marca 2011

To tylko szmatka

To tylko szmatka
Mój małżonek absolutnie nie mógł zrozumieć mojej rozpaczy, po tym jak wyprał rzeczoną szmatkę w temperaturze 60 stopni, na dodatek z ciemnymi ręcznikami. Jego zbliżanie się do pralki wyniknęło ze splotu nieszczęśliwych okoliczności, zdecydowanie poważniejszych niż zniszczenie szmatki za 17 złotych polskich, ale miało niestety destrukcyjny wpływ na jeszcze kilka moich rzeczy i potwierdziło, że:

a) mężczyźni są daltonistami

b) mężczyźni nie odróżniają materiałów typu bawełna, wełna, jedwab, wiskoza, a na dodatek brzydzą się czytaniem metek 
(w sumie to już wcześniej wiedziałam, mój protoplasta zamiast spojrzeć na metkę - dzwoni do mnie pytając czy daną część garderoby może umieścić bezpiecznie w pralce, w jakiej temperaturze i z czym ewentualnie - w grę wchodzą dwie kategorie - skarpetki albo koszule - nie pytajcie dlaczego - nie wiem)

c) przedmioty związane z ich hobby i zainteresowaniami - od najmniejszej śrubki, poprzez zwały papierów, brudne ścierki do samochodu/motocykla, nie mówiąc o sprzęcie RTV itp - są ważne i zasługują na specjalne traktowanie - nasze niekoniecznie i w ich oczach jesteśmy w niezrozumiały sposób przywiązane do nieistotnych śmieci

oczywiście nie zaprzeczam istnienia wyjątków, aczkolwiek twierdzę, że powyższa charakterystyka, odając do tego absolutne niezrozumienie do naszych pomysłów, dobrze opisuje spora część osobników rodzaju męskiego.

Na pytanie skąd na odległość wiem co spośród garderoby mojej ojca można wyprać i jak - spieszę wyjaśnić, że ze względu na jego absolutną abnegację dotyczącą kolorów, rozmiarów i krojów ubrań, nadającą swego czasu jego wizerunkowi rysu osobnika ubierającego się w punktach pomocy społecznej - zamiast szanowanego powszechnie członka społeczeństwa, o racjonalnych dochodach; od dłuższego czasu, ku jego uldze nadzoruję niemal wszystkie  jego zakupy garderobiane poważniejsze niż skarpetki. Mnie oszczędza to stresu związanego z jego wystąpieniami wśród ludzi. 

A miało być o ściereczce. Otóż wracając do rzeczonej ściereczki. Została ona przeze mnie wypatrzona na pewnym blogu i nabyta w The Body Shopie. Dotychczas opierałam się  jakoś magii tego sklepu, gdyż masowo uwielbiane masełka do ciała były dla mnie zbyt pachnące, interesujące kosmetyki zwykle wydawały się nieadekwatne cenowo i miałam wątpliwości co do jego polityki - niby tak proekologiczna, a jednak głosy, że nalezy do koncernu nie unikającego testów na zwierzętach. 
Ale szmatkę kupiłam. I po opisanej na początku postu katastrofie, zażądałam odkupienia takiej samej - co już świadczy o przywiązaniu. Szmatka na sucho jest całkiem sztywna, ale po zmoczeniu wodą mięciutka i delikatna. I doskonale zmywa twarz. Jak magiczne ściereczki. Bez detergentów, dodatków - tylko wodą. Nie drapie, nie podrażnia, a wiem co mówię, bo mam bardzo delikatną, suchą i cienką skórę. Zwykle wstępnie zmywam makijaż płynem do demakijażu, a następnie myję twarz ściereczką, często dodaję trochę mydełka z zielonej glinki odkrytego dzięki niezastąpionej Violi, ale i bez mydła sobie radzi. Co ciekawe, próbowałam ostatnio zmyć całkiem twarz płynem micelarnym (przed ściereczką mój faworyt - obecnie bardzo lubiany, ale jako wstęp do oczyszczania) i waciki były już całkiem czyste, a po przetarciu ściereczką znalazłam na niej jeszcze jakieś resztki. Na wyjeździe przetestowałam, że doskonale zastępuje bawełniane płatki - lekko moczyłam ją wodą, a następnie nasączałam płynem micelarnym czy tonikiem. Wstępne zmoczenie wodą oszczędza ilość użytego produktu. W domu, aby mieć mniej do prania zmywam tusz płatkami bawełnianymi, poza tym mam ich cały zapas, więc trzeba zużyć. 
 Dodam, że po zastosowaniu wystarczy ją przeprać w ciepłej wodzie i jest jak nowa. 
I można ją też prac w pralce - w temperaturze do 40 stopni i polecam jednak segregację kolorystyczną. 

Być może dla niektórych kombinuję za dużo. Ostatnio w pracy znajoma sekretarka oświadczyła, że ona mam bardzo wrażliwą cerę i może tylko mydłem Dove myć twarz i tak dba o skórę. I nigdy nie była u kosmetyczki, nigdy nie robiła sobie maseczki itd. A dodam, że wcale nie wygląda na swoje 50 lat. I spytała czy ja coś robię, ze swoją twarzą - przemknął mi przez głowę obraz mojej półki w łazience, gdzie owszem bywa nawet mydło Dove, bo lubię je lubię, ale od lat nie użyłam mydła (poza tym specjalnym glinkowym) do twarzy, półki której nie powstydziłby się mały gabinet lub sklep kosmetyczny - więc powiedziałam coś niezobowiązującego i umknęłam. 

Dla tych, dla których dbanie o siebie jest codzienną przyjemnością, a nie dziwną fanaberią - ściereczkę serdecznie polecam. 
Zamiast zdjęcia zamieszczam link do kusicielskiego bloga - wydaje mi się, że nie naruszam tym sieciowej etykiety, a opis w zdjęcia dużo lepsze niż moje możliwości (ale się uczę)


dygresje do dygresji zaznaczyłam innym kolorem, żeby było nieco czytelniej 

8 komentarzy:

  1. Szczerze się uśmiałam! Bardzo lubię taki styl :))

    a ta wzmianka to o mnie? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję
    oczywiście, że o Tobie kusicielko :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Spotku świetnie piszesz :D na pewno będę Twoją wierną czytelniczką :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie się Ciebie czyta :) Naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Spotku, mam już swoją szmatkę! Niezastąpiona Violl przywiozła :DDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostałaś oTAGowana! :))

    http://a-wszystko-przez-ten-wizaz.blogspot.com/2011/03/moj-pierwszy-raz-czyli-tag.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Psotku ostatnio się zastanawiałam, czy się nada do cery "po przejściach"... chyba jestem zmuszona ją nabyć ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. no to szmatkę mam i ja, na oko jest bardzo podobna do mojej wysłużonej z Douglasa, mam tylko nadzieję że będzie się naprawdę tak dopierać jak obiecują, bo tamta to porażka była :(

    i bardzo fajnie się Ciebie czyta :)

    OdpowiedzUsuń