poniedziałek, 9 maja 2011

Zdrada

Przeżyłam chwilę absolutnego oderwania od świata z mężczyzną, który nie jest moim ślubnym mężem. 
Byłam naga, on skąpo odziany a dotyk jego gorących dłoni na mojej skórze był cudowny. Czułam się jak nigdy przedtem i chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Niestety nie był to Patrick Dempsey.


Tylko wspaniały fizjoterapeuta, u którego byłam na relaksacyjnym masażu. 


Czy zdradziłam męża?
A ile osób pomyślało tak po pierwszym akapicie?

A więc prawdopodobnie fizyczna ekstaza z innym nie musi byc zdradą? 
Ale gdzie jest ta cienka granica? Każdy z nas prawdopodobnie stawia ja sobie trochę gdzie indziej
i najważniejsze czy w danym związku mamy wzajemną świadomośćn gdzie przebiega i zgadzamy się z nią.

Czy zdradziłam idąc sama na imprezę do swoich znajomych? I jeszcze ciesząc się w duchu, że został w domu, bo dzieki temu mogłam się świetnie bawić i wrócić kiedy chciałam (czyli późno) a nie patrzeć na jego niezadowolenie i znudzenie. Nie wychodzić wcześnie, żeby zakończyć obupólne męki, udając, że mi to nie przeszkadza?
A może na pewnym poziomie świadomości chciałam pójść sama,żeby móc bez przeszkód nieszkodliwie poflirtować i poczuć się atrakcyjniej? Bo jednak mąż u boku to utrudnia.

A kiedy jest mi źle i przed zaśnięciem myślę, o tym co było dawno temu zanim go poznałam. I o tym jakby było gdybym wtedy zrobiła coś inaczej. Czy to był jego pierwszy nieśmiały krok, a ja nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo nie wierzyłam, że mogę się komuś spodobać?

A przecież jestem do swojego męża bardzo przywiązana. Bez oporów i szczerze przysięgałam mu wierność i uczciwość. 

Jaka więc jestem?

sobota, 9 kwietnia 2011

I'm back

Dawno mnie tu nie było.
W tym czasie dostałam kwiatki od przemiłych blogerek, którym hurtem bardzo bardzo dziękuję za wyróżnienie.
Tagowanie ulubionych blogów byłoby teraz o tyle bezcelowe, że wszystkie one zostały już otagowane.Dlatego pozostanę przy podziękowaniu

Aljace http://pialjaka.blogspot.com
Asi http://cudze-chwalicie.blogspot.com
Reni http://szminka-po-lustrze.blogspot.com




Wracam, nie obiecując poprawy i nie tłumacząc się gdzie byłam.

piątek, 4 marca 2011

And the Oscar goes to...

Wbrew tytułowi, wcale nie nagroda akademii filmowej,
 ale bliższa i bardziej osobista
tym bardziej zaskakującą, że w blogo - świecie dopiero raczkuję
więc z duma prezentuję


Zabawa toczy się według określonych zasad, które niniejszym realizuję :) 


Podaj adres bloga, który Cię nagrodził.

Viollet http://a-wszystko-przez-ten-wizaz.blogspot.com/


Napisz siedem faktów o sobie.

  1. Mam słabe poniszczone paznokcie i zamiłowanie do lakierów do paznokci. Kupuję je masowo, a potem okazuje się, ze na moich pazurkach nie wyglądają tak pięknie jak na zdjęciach - i leżą.
  2. Namiętnie kupuję buty, a potem nie potrafię w nich chodzić - chyba mam felerne stopy, bo większość butów do nich nie pasuje - albo ja do nich?
  3. Gotowanie, a szczególnie pieczenie mnie uspokaja. Na studiach czasami przed trudnym egzaminem piekłam tort, żeby odreagować. 
  4. W kuchni układam np. torebki z przyprawami alfabetycznie, puszki zwykle tez - podobno nie wszyscy tak robią - czemu? - to praktyczne.
  5. Okropnie bałaganię i potem nie mogę na ten bałagan patrzeć. 
  6. Uwielbiam koty, ale mam na nie alergię. To trudna miłość. 
  7. Jestem uzależniona od czekolady. Tak - jestem czokoholikiem. 


Podaj siedem blogów, na które najczęściej i najchętniej wchodzisz.

To szczególnie trudne zadanie, ponieważ większość z nich zostało już wielokrotnie wyróżnionych nagrodą Versatile Blogger, więc staram się nie powtarzać, co bardzo utrudnia zadanie



And the Oscar goes to ...


http://kamilanna-to-ja.blogspot.com/
http://pialjaka.blogspot.com/
http://sunny-monday.blogspot.com/
http://hedonism-ltd.blogspot.com/
http://cosrocewokowpadnie.blogspot.com/
http://eteleport.blogspot.com/
wiem, że została otagowana już wielokrotnie, ale to ona w dużej mierze namówiła mnie do założenia bloga: http://www.no-to-pieknie.blogspot.com

Powiadom autorów nagrodzonych blogów o wyróżnieniu.

wtorek, 1 marca 2011

To tylko szmatka

To tylko szmatka
Mój małżonek absolutnie nie mógł zrozumieć mojej rozpaczy, po tym jak wyprał rzeczoną szmatkę w temperaturze 60 stopni, na dodatek z ciemnymi ręcznikami. Jego zbliżanie się do pralki wyniknęło ze splotu nieszczęśliwych okoliczności, zdecydowanie poważniejszych niż zniszczenie szmatki za 17 złotych polskich, ale miało niestety destrukcyjny wpływ na jeszcze kilka moich rzeczy i potwierdziło, że:

a) mężczyźni są daltonistami

b) mężczyźni nie odróżniają materiałów typu bawełna, wełna, jedwab, wiskoza, a na dodatek brzydzą się czytaniem metek 
(w sumie to już wcześniej wiedziałam, mój protoplasta zamiast spojrzeć na metkę - dzwoni do mnie pytając czy daną część garderoby może umieścić bezpiecznie w pralce, w jakiej temperaturze i z czym ewentualnie - w grę wchodzą dwie kategorie - skarpetki albo koszule - nie pytajcie dlaczego - nie wiem)

c) przedmioty związane z ich hobby i zainteresowaniami - od najmniejszej śrubki, poprzez zwały papierów, brudne ścierki do samochodu/motocykla, nie mówiąc o sprzęcie RTV itp - są ważne i zasługują na specjalne traktowanie - nasze niekoniecznie i w ich oczach jesteśmy w niezrozumiały sposób przywiązane do nieistotnych śmieci

oczywiście nie zaprzeczam istnienia wyjątków, aczkolwiek twierdzę, że powyższa charakterystyka, odając do tego absolutne niezrozumienie do naszych pomysłów, dobrze opisuje spora część osobników rodzaju męskiego.

Na pytanie skąd na odległość wiem co spośród garderoby mojej ojca można wyprać i jak - spieszę wyjaśnić, że ze względu na jego absolutną abnegację dotyczącą kolorów, rozmiarów i krojów ubrań, nadającą swego czasu jego wizerunkowi rysu osobnika ubierającego się w punktach pomocy społecznej - zamiast szanowanego powszechnie członka społeczeństwa, o racjonalnych dochodach; od dłuższego czasu, ku jego uldze nadzoruję niemal wszystkie  jego zakupy garderobiane poważniejsze niż skarpetki. Mnie oszczędza to stresu związanego z jego wystąpieniami wśród ludzi. 

A miało być o ściereczce. Otóż wracając do rzeczonej ściereczki. Została ona przeze mnie wypatrzona na pewnym blogu i nabyta w The Body Shopie. Dotychczas opierałam się  jakoś magii tego sklepu, gdyż masowo uwielbiane masełka do ciała były dla mnie zbyt pachnące, interesujące kosmetyki zwykle wydawały się nieadekwatne cenowo i miałam wątpliwości co do jego polityki - niby tak proekologiczna, a jednak głosy, że nalezy do koncernu nie unikającego testów na zwierzętach. 
Ale szmatkę kupiłam. I po opisanej na początku postu katastrofie, zażądałam odkupienia takiej samej - co już świadczy o przywiązaniu. Szmatka na sucho jest całkiem sztywna, ale po zmoczeniu wodą mięciutka i delikatna. I doskonale zmywa twarz. Jak magiczne ściereczki. Bez detergentów, dodatków - tylko wodą. Nie drapie, nie podrażnia, a wiem co mówię, bo mam bardzo delikatną, suchą i cienką skórę. Zwykle wstępnie zmywam makijaż płynem do demakijażu, a następnie myję twarz ściereczką, często dodaję trochę mydełka z zielonej glinki odkrytego dzięki niezastąpionej Violi, ale i bez mydła sobie radzi. Co ciekawe, próbowałam ostatnio zmyć całkiem twarz płynem micelarnym (przed ściereczką mój faworyt - obecnie bardzo lubiany, ale jako wstęp do oczyszczania) i waciki były już całkiem czyste, a po przetarciu ściereczką znalazłam na niej jeszcze jakieś resztki. Na wyjeździe przetestowałam, że doskonale zastępuje bawełniane płatki - lekko moczyłam ją wodą, a następnie nasączałam płynem micelarnym czy tonikiem. Wstępne zmoczenie wodą oszczędza ilość użytego produktu. W domu, aby mieć mniej do prania zmywam tusz płatkami bawełnianymi, poza tym mam ich cały zapas, więc trzeba zużyć. 
 Dodam, że po zastosowaniu wystarczy ją przeprać w ciepłej wodzie i jest jak nowa. 
I można ją też prac w pralce - w temperaturze do 40 stopni i polecam jednak segregację kolorystyczną. 

Być może dla niektórych kombinuję za dużo. Ostatnio w pracy znajoma sekretarka oświadczyła, że ona mam bardzo wrażliwą cerę i może tylko mydłem Dove myć twarz i tak dba o skórę. I nigdy nie była u kosmetyczki, nigdy nie robiła sobie maseczki itd. A dodam, że wcale nie wygląda na swoje 50 lat. I spytała czy ja coś robię, ze swoją twarzą - przemknął mi przez głowę obraz mojej półki w łazience, gdzie owszem bywa nawet mydło Dove, bo lubię je lubię, ale od lat nie użyłam mydła (poza tym specjalnym glinkowym) do twarzy, półki której nie powstydziłby się mały gabinet lub sklep kosmetyczny - więc powiedziałam coś niezobowiązującego i umknęłam. 

Dla tych, dla których dbanie o siebie jest codzienną przyjemnością, a nie dziwną fanaberią - ściereczkę serdecznie polecam. 
Zamiast zdjęcia zamieszczam link do kusicielskiego bloga - wydaje mi się, że nie naruszam tym sieciowej etykiety, a opis w zdjęcia dużo lepsze niż moje możliwości (ale się uczę)


dygresje do dygresji zaznaczyłam innym kolorem, żeby było nieco czytelniej 

niedziela, 27 lutego 2011

Ładna więc głupia?

Czyż nie funkcjonuje w naszej świadomości wpojone przekonanie, że jak dziewczyna jak ładna to głupia i próżna, a jeśli mądra i pilna to nie w głowie jej takie głupoty jak kosmetyki i ciuchy? Czy prawdziwa feministka, walcząca o równouprawnienie nie powinna odrzucać tego wszystkiego co przez lata wymyślono, by kobiety podobały się samcom - zdobywcom? Przecież skoro jest prawdziwa feministką czy eksponowanie i podkreślanie kobiecości nie odbiera jej wiarygodności?
A piękna? Z jednej strony pusta skorupka służąca wyłącznie do podziwiania, dzieło sztuki częściej chirurgów i makijażystów niż natury; ale z drugiej istota zbliżająca się do ideału. Mój przyjaciel powiedział kiedyś, że tylko inteligentne kobiety wydają mu się piękne, bo mają wnętrze, a za w oczach tych idealnych widać pustkę.
Z drugiej strony zaznajomiony profesor, wyśmiał kiedyś koncepcję pracy nad wizerunkiem obejmującej zamianę okularów na szkła kontaktowe, nowy kostiumik i próby makijażowi przed ważną rozmową czy prezentacją – kwitując – przecież będziesz wyglądać głupiej i mniej profesjonalnie.


Ja jednak uważam, że się nie znał. Do tej pory starannie dobierany strój i makijaż dodawał mi otuchy na każdym egzaminie i ważnym wydarzeniu. I nie mam na myśli ubierania ekstremalnej mini na ustny egzamin u przedstawiciela samczej wspólnoty. Większość egzaminów na mojej uczelni była testowa, co powodowało, że niektórzy przychodzili na nie nawet w szortach i japonkach. Ja jednak lepiej czułam się w „niewygodnych” czarnych szpilkach.
Być może dla niektórych jest to przejaw dziwactwa, ale mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy się ze mną zgodzą. Ja i tak będę robić po swojemu.  

Dlaczego by nie?

Dlaczego by nie zacząć prowadzić bloga?

A dlaczego tak?


Pamiętacie odcinek Ally McBeal, kiedy Ally chciała zostać bezdomnym filozofem, ale stwierdziła że to nie dla niej ponieważ musiałby się wyrzec ulubionych kostiumików, które nosi do pracy? W moim przypadku jest odwrotnie - moja praca wymaga specyficznego dress code - paskudnych, znienawidzonych przez moje poczucie estetyki "mundurków". Na dodatek panuje w niej przekonanie, że dbanie o wygląd jest stratą czasu, tym bardziej, że niemal każdy makijaż sie zatrze, fryzura zepsuje a ubranie i tak trzeba zmienić.
Mimo to, samo zajęcie jest na tyle pasjonujące, że zwykle wygrywa z myślą by je porzucić i zająć się czymś innym, gdzie "wyglądanie" mogłoby wręcz należeć do moich obowiązków. A więc alter ego bohaterki "Diabeł ubiera się u Prady" - w poważnej pracy nie wypada afiszować się z niepoważnymi zainteresowaniami.
W takim razie, oto kolejna odsłona mojej natury – zamiłowanie do kosmetyków, ładnych ubrań, ciekawych pomysłów. Nie napiszę, że druga, bo mam ich znacznie więcej niż tylko, w końcu Światowid to mały pikuś przy niemal każdej kobiecie, my mamy znacznie więcej twarzy.